czwartek, 4 września 2014

To ja nastawiam budzik na 7:00... Czyli mieszczuch w lesie.



Stało się, oficjalnie dla mnie wakacje się skończyły. Nastał 1 września, a wraz z nim powrót do nauczania. Rozpoczęcie roku było o godz.14.00, zatem ostatnie godziny wakacji można było jeszcze jakoś wykorzystać. 
W przed dzień, Ka uknuł że przecież przed rozpoczęciem możemy pojechać na grzyby! 
I padło to pytanie: " To jak?  Jak wyjedziemy o 7.00 to zdążymy spokojnie przed Twoją pracą? I włączą już ciepłą wodę" (aha, zapomniałam wspomnieć że tego dnia do godziny 13.00 miało nie być ciepłej wody... to tak do kompletu). Nie ma to jak pobudka o 6.30...

Stało się to już naszą tradycją, wyprawa do lasu na zbieractwo grzybowe.




W człowieku odzywa się jakieś zwierze, wzrok skupiony od postawienia nogi na poboczu drogi. Przecież te grzyby mogły wyrosnąć nawet przy drodze, a nikomu nawet nie przyjdzie do głowy że tam są. I to właśnie ja będę osobą która je tam znajdzie! 
W zeszłym roku odkryliśmy wspaniałe miejsce na nasze wyprawy grzybowe ( ha ha,nie zdradzę tej tajemnicy;)). Nie spodziewając się wielkich zbiorów pojechaliśmy motocyklem, potem wracaliśmy obwieszeni ,a dokładniej ja, siatkami wypełnionymi grzybami, Całą drogę zastanawiałam się w głowie, czy któraś z tych siatek nie pęknie od pędu powietrza, a moje cenne zdobycze wylecą na szybę samochodu jadącego za nami. Całe szczęście udało się dowieźć cenny pakuneczek do domu w całości. 
W tym roku byliśmy sprytniejsi! Pojechaliśmy samochodem, uzbrojeni w koszyk i siatki. Specjalny leśny strój gotowy, Ka zabrał przezornie kapelusz co by kleszcze nie zaatakowały ( po białowieskiej przygodzie z kleszczem lepiej być przygotowanym). 
Ah, nie wspomniałam że nasz planowany wyjazd o 7.00 nie doszedł do skutku? Otóż rozpoczęliśmy wyprawę o 7.45... bo troszkę się nam przysnęło;) Potem mieliśmy niemały dylemat, czy jedziemy sami czy może bierzemy naszego czworonożnego koleżkę. Ale po chwili zastanowienia, doszliśmy do wspólnych wniosków - nasz pies jest nie do końca...hmm jakby to określić, normalny jeśli chodzi o sprawy spuszczania go ze smyczy w lesie. Mamy nieco " szalonego" psa, o którym niejednokrotnie tu jeszcze przeczytacie ( jak np. o jeździe skuterem;)).



Jeśli mam być szczera to nie spodziewałam się jakiś wielkich zbiorów. Ale od razu po wkroczeniu w teren zalesiony, odezwał się we mnie duch rywalizacji. Kto pierwszy znajdzie grzyba? 
I jak tylko o tym pomyślałam usłyszałam radosny okrzyk Ka: "Ha! Mam! O następny!!! ". I co ? Znalazł... 



Piękne siedlisko 5 grzybów za jednym przysiądnięciem na trawie! JA w pierwszej kolejności jedyne co znalazłam to pająka w którego pajęczyne wlazłam. I jaki okrzyk mogłam wykonać? PRZERAŻENIA!!! Wielki pająk, siedzący między gałęziami i to ja musiałam w niego wleźć!
Ale na szczęście zła passa minęła szybko, po chwili i ja znalazłam swoje grzyby.






Radość nie do opisania! Ka musiał biegać co 15 min do auta żeby opróżniać kosz, tyle ich było. 
Oczywiście pająki atakowały mnie z każdej strony! Co spuściłam tylko wzrok i zrobiłam krok, od razu przeprowadzały atak! Ka się śmieje, że nie zna większego mieszczucha niż ja. I to prawda, jestem mieszczuchem, takim prawdziwym! Ale przecież miasto to też czasem wielka i dzika puszcza. 
Radość, radością ale ktoś musiał te grzyby po przywiezieniu oczyścić. Jak się okazało nazbieranie grzybów to tzw. "pikuś" przy obieraniu ich, czyszczeniu,obskubywaniu z gałązek i wykrawanie robali ze środka...mhh rozkosz. 


Przyjechaliśmy do domu z wielkim koszem grzybów! 
Ja pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do łazienki w celu pozbycia się z siebie wszystkich pająków.
I tu nastąpiła niemiła niespodzianka...brak ciepłej wody, a przecież muszę wychodzić do pracy, no i te pająki... 
Ostatecznie zakończyło się gotowaniem 4 garów wody z którymi pająki nie miały szans.
Po powrocie z pracy, czekał już na mnie ten wielki kosz wypełniony po brzegi grzybami. 
Spędziliśmy 6h na obieraniu, krojeniu i oczyszczaniu naszych leśnych zdobyczy.

Ale mimo spędzenia tak długiego czasu na oprawianiu ich i tak planujemy już kolejną wyprawę. 
Bo co może bardziej cieszyć niż pełen kosz własnoręcznie zebranych grzybów?


  

1 komentarz: