piątek, 29 sierpnia 2014

Przepraszam Pana, którędy na targ? Czyli ukryty targ w sercu Genui - Mercato Orientale.



To już chyba nawyk z którym nawet nie próbuję walczyć. Ilekroć mam w planach jakiś wyjazd, to pierwsze co sprawdzam, to czy w mieście w którym będę jest targ. Jak daleko znajduje się od miejsca mojego zakwaterowania?
Targ jest miejscem, które odwiedzam w pierwszej kolejności. Bo przecież gdzie jak nie na targu spotkać się możemy z tradycjami kulinarnymi danego miejsca? Tam znajdziemy wszystko co sezonowe i typowe dla danego regionu.
W tym roku wraz z Ka spędziliśmy wspaniały tydzień w Genui, stolicy Ligurii. Ka śmiał się przed wyjazdem z moich internetowych poszukiwań targów, bo przecież są one jednym z ważniejszych punktów naszej wyprawy. Baaa, jeśli nie najważniejszym! Spędziłam kilka dni na sprawdzaniu trasy, odległości i wyszukiwaniu miejsc targowych do odwiedzenia. I co ukazało się moim oczom? Otóż największy i najstarszy targ w mieście jest 500 m od naszego miejsca zamieszkania!
Radość przeogromna, upewnianie się czy na pewno tam pójdziemy ?  Kiedy ?  A może jak tylko zostawimy rzeczy w pokoju?
Oczywiście, jakie było jedne z pierwszych  pytań do naszego właściciela pokoju? Jak dojść  na Mercato Orientale? Nie ukrywam, że mina właściciela była bezcenna, zdziwiony pytaniem, bo przecież raczej turyści pytają o zabytki, atrakcje itp. A tu dziewczyna pyta o jakiś bazar ???
 Z nieśmiałym uśmiechem usłyszałam odpowiedź - niedaleko.
Jeśli mam być szczera, to targ był niedaleko, ale jego umiejscowienie dość nietypowe i powiedziałabym zaskakujące. Jak na człowieka, który z targami ma do czynienia nie od dziś, spodziewałam się wielkiego placu ze stoiskami na których znajdują się wystawione towary i dużego gwaru. A przynajmniej ludzi w okolicy z torbami wypełnionymi zakupami - znaczy dobry kierunek!
Niestety nic takiego moim oczom się nie pokazało, kiedy nagle Ka zapytał mnie -  czy może to tam? Wskazując na wielkie zielone drzwi, wciśnięte pomiędzy dwie kamienice. Nie domyśliłabym się że za tymi drzwiami znajdować się może mój upragniony targ!



I oto stało się, po przekroczeniu progu wielkich, metalowych drzwi był on - Mercato Orientale.
Nie muszę opisywać jak wielka radość mnie opanowała...;)
Mercato Orientale powstał w 1899 roku w miejscu starego klasztoru zbudowanego w 1684 roku, przynależącego do kościoła Nostra Signora della Consolazione.
Targ jest dosłownie oblepiony kamienicami a jego wejścia znajdują się w bramach kamienic i sklepów. Idąc ulicami, nie wiedząc gdzie jest wejście, bardzo ciężko jest trafić na targ  bez zapytania mieszkańców o drogę.
Spacerując między straganami, pierwsze co było łatwe do zaobserwowania, to sezonowość i lokalność produktów.







Jak wiadomo, Genua to miasto portowe i rybackie, więc dostęp do najrozmaitszych odmian ryb i owców morza to codzienność.
Przyznam, że niektóre morskie ryby i mięczaki były przerażające... nie chciałabym natrafić na takiego kąpiąc się w morzu;)












Prawie na każdym stoisku, było można kupić to, co jest najbardziej typowe dla Genui pod względem kulinarnym - to pesto genueńskie. Przygotowywane według tradycyjnej receptury z bazylii, oliwy z pierwszego tłoczenia, najlepiej z miejscowości Taggia, serów typu peccorino, orzeszków piniowych oraz czosnku. W niektórych sklepikach można było kupić gotowe " zestawy " na pesto. Prawie jak nasze gotowe zestawy do kiszenia ogórków;) .
Genueńczycy twierdzą, że zawsze odróżnią oryginalne pesto genueńskie od pesto zrobionego z bazylii pochodzącej z innego regionu Włoch.

Było coś jeszcze co mnie całkowicie oczarowało... To figi, soczyste, rozpływające się w ustach figi... Rozkochały mnie w sobie całkowicie!  



Sery produkowane jedynie z mleka pochodzącego od lokalnych krów i owiec. Każdy którego próbowałam mogłabym jeść na śniadanie, obiad i kolacje.... Mam ogromną słabość do serów! Na urodziny zażyczę sobie o takie całe kółeczko;) 



Po takiej wizycie na targu Mercato Orientale,  każdego dnia wynosiliśmy wspaniałości jedzeniowe. Nie jestem w stanie opisać tych wszystkich smaków i zapachów, ale wiem, że nie ma nic lepszego,  niż zjedzenie małych serków mozzarella z bawolego mleka w towarzystwie z małymi i niezwykle słodkimi pomidorkami typu Datterini. Do tego kawałek Focacci con Cipolle i kieliszek musującego wina prosecco. A to wszystko na brzegu morza liguryjskiego! 

Na koniec parę zdjęć i rycin Mercato Orientale. 








2 komentarze:

  1. Ojej, aż ślinka cieknie...
    Powiem Ci, że ja też zawsze odwiedzam targi - zwłaszcza te włoskie.
    Mój pierwszy w Rzymie - największe wrażenie: rodzaje i ilość suszonych i nie tylko pomidorów (w czasach, kiedy u nas były tylko pomidory - zero odmian itp.)
    no i fotki super, też pstrykam, choć dziwnie się patrzą sprzedawcy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, targi włoskie są wspaniałe, totalna ekstaza dla oczu,smaku, nosa a w moim wypadku i uszu:) jestem zachwycona kiedy słyszę gwar targowiska, kiedy krzyczą do siebie przez cały stragan albo pozdrawiają się z uśmiechem od ucha do ucha:)
      A chyba z tymi suszonymi pomidorami miałyśmy podobnie. Kiedy zobaczyłam wielkie stargany tylko z pomidorami suszonymi...nie wiadomo które brać! A o włoskich targach będą kolejne posty;)

      Usuń